- Domagamy się legalnej aborcji i uznania w końcu praw kobiet - krzyczała aktywistka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet do prezydenta Andrzeja Dudy, gdy wyszedł z lokalu wyborczego w Ostrowie Wielkopolskim.
- Dlaczego w tym kraju po zobaczeniu dwóch kresek na teście ciążowym zaraz czuje się strach? - te słowa kobiety, która kilka dni temu urodziła córeczkę, usłyszeli protestujący we wtorek wieczorem przed kaliską siedzibą PiS.
Wiktor Joachimkowski domaga się od polskiego państwa zadośćuczynienia za niesłuszne zatrzymanie po strajku kobiet. Przez tydzień nie wychodził z domu. Na widok policjantów do dziś trzęsą mu się ręce.
- Kiedy dowiedziałam się o śmierci Izabeli z Pszczyny, wpadłam w panikę, uświadomiłam sobie, że to mogłam być ja. Mogłam osierocić dwójkę swoich dzieci - opowiada "Wyborczej" Agnieszka. - Czułam, że się duszę. Miałam sparaliżowany każdy mięsień ciała. Nie sądziłam, że tak zareaguję na informację o śmierci innej kobiety. Mnie się udało, Izie nie.
Znicze, banery z hasłami "Ani jednej więcej!", łzy. W Kaliszu cichy protest upamiętniający 30-latkę, która zmarła w szpitalu w Pszczynie, odbył się przed wejściem do biura PiS. Przeważały kobiety, wiele z nich przyszło z dziećmi.
Kalisz to kolejne miasto na mapie Polski, które głośno powie #Anijednejwięcej. Zaostrzenie przez PiS prawa aborcyjnego od kilku dni ma twarz Izy. Kobieta zmarła w pszczyńskim szpitalu, czekając na zabieg ratujący życie.
- Wzięłam transparent z napisem "Kalisz", bo wydawało mi się ważne, żeby pokazać, że przyjechaliśmy z różnych stron Polski. I że z tych różnych miejsc mówimy: nie ma zgody na to, jak traktuje się ludzi na granicy - mówi Monika Mierzejewska z Kalisza.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.